Lee Stafford Breaking Hair Treatment czyli ratunek dla zniszczonych włosów

Witajcie! Chcę wam dzisiaj przedstawić moje totalne odkrycie w pielęgnacji włosów. Moje włosy w ciągu ostatniego roku wiele przeszły. Zaczynając od porodu, po którym moje włosy zaczęły masywnie wypadać i się osłabiać, przez dekoloryzację w kwietniu ubiegłego roku z czarnego do ciemnego blondu, po wybryk w czerwcu w postaci ostrej czerwieni i powrót do brązów we wrześniu. Dałam im popalić prawda? Ale teraz już jestem grzeczna - farbuję raz w miesiącu, nawilżam, odżywiam, suplementuję i traktuję z bardzo wielkim szacunkiem. Odkąd znalazłam w Drogerii Hebe cudo, o którym zaraz wam powiem, moje włosy odwdzięczyły się blaskiem, miękkością i odżywieniem jakim nie mogłam się cieszyć już od bardzo dawna. Przedstawiam wam maskę od Lee Stafford Breaking Hair Treatment.


Maska, o której mowa, jak i pozostałe produkty marki Lee Stafford, są w neonowych, różowych opakowaniach. Produkt znajduje się w okrągłym, plastikowym pudełku o pojemności 200 ml. Maska jest mega wydajna, białego, perłowego koloru, o niezbyt przyjemnym zapachu, który niestety jest dość intensywny i utrzymuje się na włosach po spłukaniu i wysuszeniu. Konsystencja jest lekka, jakby trochę "rozwarstwiona", ale nie spływa z włosów w trakcie aplikacji.

Produkt to kuracja dla włosów przesuszonych i zniszczonych, zwłaszcza farbowaniem, prostowaniem itp. Jak zapewnia nas producent, maska wnika głęboko w strukturę włosa (przez otwarte łuski, których we włosie suchym jest miliard) i natychmiastowo, w widoczny sposób poprawia jego kondycję. Przywraca blask włosom i nadaje im miękkość.

Moje wrażenia 


Gdy maska wpadła mi w ręce po raz pierwszy, moje włosy były zniszczone i mocno przerzedzone po ciąży. Instrukcja sposobu użycia raczej nie była standardowa: nałożyć na umyte, wilgotne włosy, trzymać 5 minut, spłukać, nałożyć odżywkę, spłukać i suszyć jak zwykle, stosować raz w tygodniu. Nałożyłam maskę i zostawiłam na 45 minut aby wyciągnąć z niej maksymalnie, ile się da. Po spłukaniu, włosy w dotyku były takie jak po większości odżywek i masek, czyli śliskie, miękkie. Nie robiłam sobie nadziei, bo na tym etapie nie działo się nic, czego bym się nie spodziewała. Natomiast po wysuszeniu, szczęka mi opadła. No i się zaczęło... dotykanie, macanie, głaskanie (głaskałyście się kiedyś same po głowie?:).

Efekt był spektakularny! Moje włosy pięknie się błyszczały, rozczesałam je bez żadnego problemu, ułożyły się jak u gwiazd Holywood, bez puszenia, odstawania w dziwne kierunki. Odzyskały blask i wyglądały na naprawdę zdrowe. 

Co najlepsze, efekt utrzymuje się przez kilka następnych myć, więc faktycznie, tak jak pisze producent, nie ma potrzeby stosować jej częściej niż raz w tygodniu, a przy włosach zniszczonych w mniejszym stopniu, nawet raz na dwa tygodnie. Osobiście, dla mnie istotne jest także to, że maska nie obciąża włosów i nie powoduje ich przetłuszczania (niestety problem ten towarzyszył mi w czasie stosowania 99% odżywek i masek jakie testowałam). 

Odstawiłam wszystkie inne odżywki i maski. Od pół roku używam tylko tej i jestem zachwycona nią cały czas tak jak na początku, a nawet nie wiem czy nie bardziej. Jest to pierwsza maska/odżywka, której działanie nie jest chwilowe. Dawno żaden kosmetyk do włosów tak bardzo mnie nie zaskoczył.

Polecam z czystym sumieniem! Jeśli macie problem z suchymi włosami, obciążonymi koloryzacją, stylizacją i eksperymentami to Maska Breaking Hair Treatment od Lee Stafford to coś dla was. 

Dostępność: Drogerie Hebe i większe Rossmann'y
Cena: ok 44 zł, ale w promocji można ją kupić za ok 26 zł

W komentarzach podzielcie się koniecznie waszymi sposobami na piękne i odżywione włosy, no i oczywiście dajcie znać czy używałyście produktów Lee Stafford i jakie macie opinie :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Aganelle , Blogger